niedziela, 18 sierpnia 2024

Władysław Soja - Wspomnienia z lat młodości (cz. 2)

 Nauka czytania po Polsku.

Po ukończeniu 7 lat, matka po naradzie z miejscowym księdzem postanowiła posyłać mię na naukę języka polskiego do miejscowego organisty. Oprócz mnie przychodziło tam uczyć się czterech chłopców z Podola. Organista ten miał gospodarstwo rolne, składające się z budynku mieszkalnego, stajni, stodoły i komórki na drzewo, oraz posiadał krowy i świnie.

 [w 1916 roku organistą był Walenty Gacoń. Poniżej jego podpis z metryk. Możliwe, że to on uczył Władysława czytać po polsku]


W pierwszym tygodniu nauki mieliśmy obowiązek zapoznać się z gospodarstwem i karmieniem inwentarza. W razie nalotu żandarmerii carskiej mieliśmy obowiązek każdy z nas zająć się karmieniem krów, świń i drobiu. Zeszyty wszystkie chowała żona organisty. Chodziliśmy też do gospodarstwa księdza. Żeby nabrać sprawności na wypadek rewizji czynności gospodarcze robiliśmy codziennie, a dwa razy tygodniowo na sieczkarni rżnęliśmy dla krów sieczkę, wyrzucali nawóz i zamiatali obejście.

W pierwszym roku nauki żandarmeria się nie zjawiała, a jedynie dwa razy żandarmi odwiedzili księdza, a my w tym czasie rozbiegliśmy się do zajęć gospodarczych. Przez zimę nauczyliśmy się czytać każdy z nas otrzymał książeczkę z modlitewnikiem, które to modlitwy trzeba było znać na pamięć.

W drugim roku zakres naszych prac powiększył się. Ci co dobrze czytali uczyli w kościele katechizmu dzieci z całej parafji, a ksiądz tylko przysłuchiwał się, czy uczący warażnie [wyraźnie] czytają i czy wszystkie dzieci wyraźnie powtarzają za czytającym. Uczący się u organisty mieli też obowiązek chodzić z organistą przed Bożym Narodzeniem i nosić za nim po wsiach opłatki. Jako zapłatę za opłatki pobierał organista pieniądze lub jajka, a także mak i miód. Przedmioty te nosili chłopcy w koszach po opłatkach. W poście przed Wielkanocą organista chodził po t.zw. spisie. Zapisywał wszystkie osoby dorosłe do spowiedzi i wydawał dla każdego kartki do spowiedzi. [wielkanocne spisy parafian są obecnie wspaniałym źródłem dla genealogów, jeśli zachowały się dla danej parafii] Za każdą kartkę pobierał po dwa jajka, a od biednych po jednym. Jajka te nieśli w koszach chłopcy, uczący się u organisty. Z domu od organisty nadmiar jaj zabierali żydzi z Opatowa. We wszystkich tych pracach brałem czynny udział i dlatego organista nie pobierał od matki żadnego wynagrodzenia za nauczanie mię języka polskiego.

W drugim roku nauki wpadli na rewizje do organisty żandarmi, ale nic nie znaleźli, a my wszyscy byliśmy zajęci w tym czasie u księdza przy rżnięciu sieczki, siekaniu buraków i porządkowaniu w oborze.


Założenie Szkoły Podstawowej w Podolu.

Po przegranej wojnie Rosji z Japonią, bardziej światli gospodarze z Podola uzyskali od Władzy Carskiej zezwolenie na otwarcie 4-ro klasowej Szkoły Podstawowej w Podolu.

Z braku budynku szkolnego szkołę uruchomiono w starym budynku po moim dziadku. W Szkole tej czułem się bardzo dobrze. Kierowniczką Szkoły była nauczycielka rodem z Ostrowca. Przy pierwszym spotkaniu z nauczycielką bardzo ją polubiłem, za to że ucieszyła się, że umie czytać po polsku. Przyrzekła że nadal będzie mię uczyć po Polsku, tylko żeby się nie dowiedzieli żandarmi, bo by ją wywieźli na Sybir.

Językiem wykładowym w Szkole był język Rosyjski, ale nauczycielka mówiła do nas po Polsku. Po rosyjsku mówiła do nas tylko przy nauce tego języka. Nauka języka Rosyjskiego była dla nas największą męką, bo nikt z nas nic nie rozumiał, a wszystkiego musieliśmy się uczyć na pamięć. Liczenie w języku rosyjskim przychodziło nam względnie łatwo, a najtrudniej było wyliczać z imienia i nazwiska rodzinę carską. Do dnia dzisiejszego brzęczą mi w uszach cyfry: odin, dwa, tri i t.d. oraz jewo inpieratorskie wieliczestwo. Może nauka rosyjskiego byłaby mniej męcząca, gdyby wykładowczyni lubiła ten język, a my kochaliśmy swoją nauczycielkę i wyczuwaliśmy, że ona nienawidzi naszych prześladowców na czele z ich językiem.

W drugim roku nauki przyjechał na wizytacje do szkoły inspektor szlny w asyście dwóch cywilnych i żandarma, który jechał końmi. W tym dniu w szkole nikt z nas nie słyszał ani jednego wyrazu po Polsku. Nauczycielka powiadomiona o tym, że ma być inspekcja wywiesiła na tablicy ogłoszeń w języku rosyjskim: "Nierozgoworywać po polsku", a sama w tym dniu mówiła tylko po rosyjsku. Inspektor w asyście swojego sekretarza podchodził do każdej ławki oglądał zeszyty i książki, oraz zadawał pytania w języku rosyjskim, a sekretarz pisał do notesu. Pytania i odpowiedzi nasze dotyczyły w dużej mierze członków rodziny carskiej. Byliśmy bardzo wystraszeni i żal nam było naszej nauczycielki, na którą inspektor krzyczał w miarę naszych nieudolnych odpowiedzi. Odpowiedzi nasze nie zawsze były trafne, a to wynikało z nierozumienia pytania. Odpowiadaliśmy dobrze, kiedy inspektor zezwolił pytać naszej nauczycielce. 

Po odbytej inspekcji nasza nauczycielka zawsze znalazła czas w każdym dniu na naukę języka polskiego. Historii polskiej na lekcjach bała się uczyć, natomiast chętnie robiła wykłady w jej mieszkaniu, [dla uczniów] którzy do niej zachodzili. Pierwszy zacząłem ja chodzić na lekcje polskiego i historii polskiej. Za tę dodatkową naukę matka często posyłała przez mnie: jajka, masło, śmietanę i. tp. Ja natomiast wyręczałem nauczycielkę w rąbaniu drzewa i chodziłem raz w tygodniu do ogrodnika do wsi Małoszyce po warzywa. Małoszyce były oddalone od Podola o 4km. drogi [ciekawostka: w Małoszycach w 1904 roku urodził się pisarz Witold Gombrowicz - akt 42]. Na każdą taką wędrówkę nauczycielka wypożyczała mi podręcznik do historii i polskiego. Idąc polami zawsze sobie czytałem, a po powrocie byłem z tego pytany co przeczytałem. Bardzo lubiłem słuchać jak nauczycielka mówiła matce, że ja jestem najlepszym uczniem w szkole. Zresztą też matka chwaliła mię do znajomych, że jestem dobrym chłopcem i pomagam w pracy w gospodarstwie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz