Poniżej przedstawiamy wspomnienia naszego pradziadka Władysława Soi (1901-1981). Data spisania nieznana, prawdopodobnie lata '70 XX wieku. Dokument to maszynopis, który zdaje się być czystopisem wspomnień spisanych ręcznie. Nasze dopiski w tekście zaznaczone są niebieską kursywą.
Wspomnienia z lat młodości.
Pamięć moja sięga do roku 1905. W roku tym odbywała się mobilizacja rezerwistów, dokonywana przez władzę carskiej Rosji. [Otwarte pozostaje pytanie o dokładną datę tego wspomnienia. W październiku i grudniu 1904 roku powoływano rezerwistów z Królestwa Polskiego w związku z wojną Rosji z Japonią. Patrz: artykuł na temat wrażeń żołnierzy z podróży na wschód. Do sprawdzenia: listy Polaków wysłanych na Daleki Wschód przechowywane w Archiwum w Płocku (więcej wskazówek: blog Skałkowskich). Rok 1905 także był dość burzliwy. Pod jego koniec w niedalekim Ostrowcu proklamowano nawet Republikę. Patrz: Wikipedia]. Na środku wsi Podole stali i siedzieli na koniach żandarmi, a rezerwiści doprowadzani przez żandarmów lub sami przychodzili sadowili się na wozach zwanych podwodami.
Każdego rezerwistę żegnały żony i najbliższa rodzina, a tym pożegnaniom towarzyszył płacz żon, matek, dzieci i wszystkich obecnych. Z naszej strony to jest rodziny żegnaliśmy szwagra Wawrzyńca Kowalskiego. Kowalscy wzięli ślub na dwa lata przez mobilizacją rezerwistów. Kochali się bardzo, mimo to w dniu mobilizacji jeszcze nie mieli dzieci. [Wawrzyniec Kowalski i Marianna Soja wzięli ślub 22 października 1902 roku, gdy on miał 27 lat, a ona - 21. Wiemy o 3 ich dzieci: Bolesław, Halina i Agnieszka. Bolesław urodził się w maju 1907, a więc około 2 lata po opisanym wydarzeniu.]. Z tego pożegnania do dnia dzisiejszego pamiętam siostrę i szwagra. W momencie kiedy się pożegnali i szwagier wsiadł na wóz - siostra po raz drugi rzuciła mi się na szyje i usłyszałem jej krzyk: "żebyś mi chociaż zostawił jaką pamiątkę". W tym upadła na ziemie, przy ruszającym wozie, a ja zobaczyłem tylko żandarma na koniu z podniesioną nahajką [skórzany, pleciony bicz]. Siostrę podnieśli moi starsi bracia i doprowadzili do matki.
Miałem wtedy cztery lata i nie rozumiałem słów siostry.
Przez długie lata w uszach brzęczał mi krzyk siostry i widok żandarma z nahają w ręku. Nie mogłem również darować szwagrowi dlaczego nie zostawił siostrze jakiejś pamiątki.
Kiedy pytałem matki dlaczego żandarmi zabierają naszych mężczyzn odpowiedziała mi - "nie myśl o tym synu, aby nahaja, którą uderzył żandarm Twoją siostrę niespadła na Twoją głowę"
Następnie popatrzyła na manie i dodała "widzisz synu król Polski zawarł umowę z carem Rosji, że on będzie wysyłał Polaków do wojska do Rosji, a Rosjan na ćwiczenia do Polski". W tym czasie z wyjaśnień matki niewiele zrozumiałem.
Urodziłem się we wsi Podole, gminy Opatów, dn. 26.XII.1901 r. z ojca Tomasza i matki Józefy.
Wieś Podole leży na wyżynie Kielecko-Sandomierskiej. Nazwa Podole pochodzi prawdopodobnie stąd, że wieś znajduje się w dolinie między dwoma wzgórzami. Jadąc jednym wzgórzem od strony Opatowa przez wieś Kornanice do Ćmielowa z drogi głównej nie widać Podola.
Drugie wzgórze od strony południowej nosi nazwę Ptkanów i to dominuje nad całą okolicą. Stąd widać okoliczne wioski, a nawet Ćmielów oddalony o 7km. i Ostrowiec, mimo 14 km. W Ptkanowie znajduje się średniowieczny kościół zbudowany na nasypie wysokim na cztery metry. Kościół, a właściwie cmentarz kościelny, otoczony jest murem obronnym, w którym znajdują się wnęki do obstrzału muru wzdłuż.
Kościół św. Idziego w Ptkanowie - rysunek z książki z 1907r.
[Według tej samej książki, od 1906 roku proboszczem w Ptkanowie był Józef Świechowski.]
[rosyjski podpis księdza Jana Świechowskiego z metryk z 1908 roku]
[Polski podpis księdza Jana Świechowskiego z 1916 roku]
Na cmentarzu kościelnym znajduje się zegar słoneczny. Dzwonnica wbudowana jest w bur obronny, a z jej podziemi wychodzą korytarze podziemne, prowadzące do gór Świętokrzyskich /dotychczas niezbadane/.
W czasie moich młodzieńczych lat w Ptkanowie był y tylko zabudowania należące do kościoła, to jest plebania, mieszkania organisty i kościelnego. Zabudowania kościelne od strony południowej otaczał duży sad owocowy, a budynki organisty i kościelnego znajdowały się w pobliżu cmentarza grzebalnego tuż przy drodze prowadzącej od strony Podola.
Od strony wsi Podole można się dostać do Ptkanowa drogą prowadzącą ze środka wsi i drogą od strony północnowschodniej. Droga pierwsza biegła prostopadle obok obecnej szkoły i służyła do komunikacji pieszej. Była to droga wymyta przez wody deszczowe o krawędziach - zboczach sięgających do trzech metrów. Droga główna służąca do komunikacji wozowej i pieszej, była w kształcie litery S. Przy tej drodze na pierwszym pagórku znajdował się dom i zabudowania gospodarcze moich rodziców. Budynki z dwóch stron otaczał sad owocowy. Z okien budynku mieszkalnego, ponad wierzchołkami drzew widać było prawie całą wieś, a u podnóża sąsiedniego wzgórza były zabudowania dworskie z domem mieszkalnym i ogrodem. Granicą oddzielającą ziemie dworską od chłopskiej był niewielki strumień, zwany szumnie rzeką. Z domu moich rodziców nie było widać kościoła ani zabudowań, gdyż w tym miejscu widok zasłaniała stroma góra, a kościół jest zbudowany na płaskowyżu bardziej wysuniętym na południe.
Współczesna mapa pokazująca Podole - źródło Google Maps
Tuż zaraz do cmentarza kościelnego przyległą cmentarz grzebalny. Cmentarz ten w miejsce ogrodzenia był otoczony wysokim wałem z trzech stron. Na tym cmentarzu często przebywałem w otoczeniu braci i sióstr, a najczęściej doprowadzany przez matkę za rękę na grób ojca. Miałem niespełna dwa lata jak zmarł mi ojciec. [Tomasz Soja zmarł 1 marca 1904 r., gdy Władysław miał 2 lata i 3 miesiące] Kiedy matka modliła się na grobie, to ja ją zanudzałem, aby odkopać ojca i pewnego dnia gołemi rękami wykopałem duży otwór. Skończyło się na tem, że w domu wszyscy się popłakali, a brat z młodszą siostrą obłożyli grób świeżą murawą, a mnie zapowiedziano abym nigdy nie ważył się rozgrzebywać grobu ojca.
Nie pamiętam wcale ojca, mimo że mi przypominali go często, że w czasie choroby przywoływał mię do łóżka i głaskał moją głowę. Bardzo zazdrościłem innym dzieciom, że mają ojców, a ja nie mam. Zazdrość ta nie opuszczała mnie aż do późnej starości.
Wędrówki moje na cmentarz odbywały się dość często w towarzystwie matki. Bardzo lubiłem to miejsce i ten wspaniały widok na okoliczne wioski, a wszystkie one należały do parafji Ptkanów. Mimo tego, że od tego czasu kiedy opuściłem dom rodzinny minęło przeszło 60 lat, to pamiętam nazwy tych wiosek.
Najdalej oddalona wioska nazywała się Duszkowice o 9 km, najbliżej położone wioski to Przeuszyn o 3km, Rosochy o 2km, Brzezie o 3,5km, Lipowa o 2km, Kornanice o 4km, Trębanów o 3km i Podole o 0,5km. Poza wsiami należącymi do parafji Ptkanów z wału cmentarnego widać było wioski w kierunku Ostrowca i Ćmielowa, z tych ostatnich w dni pogodne widać było tylko dymy wydostające się z kominów fabrycznych. [W Ostrowcu była na przykład huta, a w Ćmielowie fabryka porcelany]
Od najmłodszych lat marzyłem o tym, aby móc zamieszkać w jednym z tych miast. Sam nie widziałem co mię tam ciągnie.
Z biegiem lat uświadomiłem sobie, że wszelkie wiadomości o walkach robotników z żandarmerią nadchodzą z tych miast.
O 3,5km było miasto powiatowe Opatów, do którego w każdą środę mieszkańcy Podola udawali się na targi, lecz do Opatowa nic mię nie ciągnęło, wprost nie lubiłem tego miasta. W Opatowie było dużo więcej żydów niż w Ćmielowie i Ostrowcu i krążyła pogłoska, że małe dzieci są porywane przez żydów i żydzi wytaczają z nich krew na mace. [ciekawostka - w Księdze Adresowej Królestwa Polskiego z 1903 roku zarówno w Ostrowcu jak i w Opatowie reklamują się głównie osoby o żydowsko brzmiących imionach i nazwiskach - str 216 w publikacji / 130 w pliku elektronicznym]. Pewnej środy matka zabrała mię na targ i kiedy zajęta była sprzedażą na straganie nabiału i kurczaków ja obok bawiłem się na bruku tuż pod murem parku miejskiego. W międzyczasie podszedł do mnie brodaty i pejsaty żyd - wziął mię za rękę i pociągnął w przeciwnym kierunku od straganów, mówiąc: "Chodź mama tam poszła". W tym momencie kopnąłem go w nogę i wyrwałem rękę z jego uścisku, uciekając do matki. Matka wystraszona moim krzykiem zobaczyła uciekającego i kulejącego żyda wśród tłumu.
Od tej pory już nigdy nie zabierała mię do Opatowa. Natomiast często chodziłem z matką na cmentarz. Pewnego dnia matka mówi do mnie: "chodź Władku zobaczymy czy się obraca wiatrak w Rosochach, bo trzeba zawieźć o zmielenia jęczmień na ospe" [ospa = pasza dla zwierząt]. Z wału cmentarnego wiatrak widać było jak na dłoni. Wiatrak mimo małego wiatru obracał się, był to znak, że miele się i można zawieźć zboże do przemiału. Był piękny dzień słoneczny w samo południe. Po upewnieniu się, że wiatrak miele, matka wzięła mię za rękę i poprowadziła do grobu ojca, mówiąc jak tu jesteśmy, to zmówmy pacierz na grobie ojca. Kiedyśmy tak śli główną aleją zobaczyliśmy na przeciw nas idącą panią w żałobie. Pomyślałem sobie kto to może być. Znałem wszystkich mieszkańców Ptkanowa, gdyż wszyscy przyjeżdżający i odjeżdżający byli przywożeni i odwożeni przez mojego brata, bo my mieliśmy najładniejsze konie we wsi. Często odwiedzał nas również proboszcz z parafii i chwalił brata, że dobrze dba o konie. Kiedy byliśmy zaledwie o parę kroków od pani w żałobie, ta nagle robiła w tył zwrot i zaczęła się lekko wspinać po nasypie do muru cmentarnego. Ja widząc to puściłem rękę matki i biegiem powróciłem do domu. W krótkim czasie za mną powróciła matka, a pierwsze jej zapytanie było - czy mówiłem komu o naszym spotkaniu z panią w żałobie. Zapewniłem matkę, że nikomu nie mówiłem, bo nikogo w domu nie było. Ucieszyła się moim powiedzeniem i powiedziała, to dobrze niech to zostanie naszą tajemnicą.
Tajemnicy dotrzymałem, ale przez długie lata nie miałem odwagi spojrzeć w to miejsce, w którym znikła z moich oczu pani w żałobie. Do dnia dzisiejszego tego zdarzenia nie umiem sobie wytłumaczyć.
(ciąg dalszy nastąpi).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz