niedziela, 30 czerwca 2019

Bronisław Słowiński (1911-1975) - wspomnienie

Poniżej fragmenty wspomnienia o Bronisławie Słowińskim podyktowanego przez jego córkę Eugenię.

"Mój ojciec Bronisław Słowiński urodził się 14 sierpnia 1911 r. w Zduńskiej Woli zwanej "Małą Łodzią" w integracyjnym środowisku czterech kultur opartych na ekumenicznej wspólnocie chrześcijan (Polaków-katolików, Niemców-protestantów, prawosławnych Rosjan) we współdziałaniu z Żydami - starszymi braćmi w wierze. Tak samo jak św. Maksymilian Kolbe, [Bronisław] został wychowany w kulcie Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny i Św. Rodziny. Święty Józef był jego pierwowzorem mężczyzny - męża i ojca prowadzącego od paternalistycznego do partnerskiego modelu rodziny.

Jego rodzice - szewc-chałupnik Jan Słowiński i zawodowa praczka [Bronisława] z domu Krajewska - byli zmuszeni do wyjazdu "za chlebem" do Niemiec i zostawienia dzieci pod opieką rodziny. Starszego syna Stanisława oddali na służbę komuś mieszkającemu w Szremie i tam żyją do dziś jego potomkowie. Niespełna dwuletniego Bronisława matka zaniosła w drewnianej kołysce na plechach do starszego brata męża Wojciecha Słowińskiego, nakarmiła piersią i zostawiła na kilka lat.

Gry w sierpniu 1914 r. wybuchła I wojna światowa, zapanował głód i stryj Wojciech oddał bratanka i swoją nieco starszą pasierbicę do ochronki, gdzie także był głód, dzieci karmiono brukwią, po posłaniach biegały szczury. Pozbawiony rodzinnego ciepła i zaspokojenia niezbędnych dla dziecka potrzeb Bronisław zapadł na angielską chorobę - krzywicę, genetycznie uwarunkowaną niewydolność układu trawiennego, krążeniowego, nerwowego. Rozpoczął się proces degeneracji siatkówki i zawężania się pola widzenia i praktycznego ślepnięcia. [uwaga od autorów bloga: według wnuczki Bronisława uwaga o traceniu wzroku raczej odnosiła się do samej Eugenii, a została przekręcona przez osobę spisującą wspomnienie. Bronisław podobno nie miał problemów ze wzrokiem ani nie nosił okularów].

Mimo traumatycznych przeżyć w dzieciństwie i słabego zdrowia, mój ojciec Bronisław Słowiński był człowiekiem wielkiego ducha i serca. W wieku 14 lat rozpoczął pracę w fabryce jako goniec, przechodził przez różne stanowiska i został mistrzem tkackim. Uczył się, zdobywał wiedzę jako członek prowadzonej przez Polską Partię Socjalistyczną Organizacji Młodzieżowej Towarzystwa Uniwersytetów Robotniczych (OMTUR). Należał do klasowych związków zawodowych i był delegatem pracowników do rozmów - pertraktacji - z właścicielem fabryki w czasie strajków. Pod koniec dwudziestolecia międzywojennego prowadził także działalność gospodarczą jako organizator pracy nakładczej mieszkających na wsiach tkaczy na ręcznych krosnach. Dostarczał im przędzę i odbierał wyprodukowane tkaniny.

Po II wojnie światowej został przeszkolony w Bytomiu i wysłany przez Zjednoczenie Przemysłu Włókienniczego w Łodzi do powiatu Lubań Śląski, gdzie kierował oddziałami tkalni "Concordia" [później "Dolwis"] w Leśniej - kolejno w Szymbarku-Sulikowie, Kościelniku Średnim-Głazowie, a od 1957 r. w Biedrzychowicach (gmina Olszyna). Pod jego kierownictwem tkalnia w Kościelniku-Głazowie trzykrotnie zajęła pierwsze miejsca we współzawodnictwie pracy i zdobyła na stałe Przechodni Sztandar Zjednoczenia Przemysłu Jedwabniczego w Łodzi. W Biedrzychowicach pełnił funkcję opiekuna społecznego.

Bronisław Słowiński był dumny, że odznaczono go Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za pracę i działalność społeczną, a nie na wojnie. Nie był żołnierzem. Został zwolniony z zasadniczej służby wojskowej po dwóch tygodniach od poboru z powodu wrzodów żołądka. Nie powołano do pod broń w 1939 r. Naczelne wartości przedwojennych Polaków - "Bóg, Honor i Ojczyzna" - dla niego znaczyły "Bóg, Honor i... Rodzina".

Rodzina była dla mojego Ojca uzdrawiającym źródłem i celem życia. Kiedy miał 4 lata, nie chodził, ale zabrany przez swojego ojca Jana z ochronki do domu odzyskał sprawność i zdolność organizmu do regeneracji i prawidłowego rozwoju. Jako kilkuletni chłopiec w czasach głodu, epidemii grypy "hiszpanki", inflacji, zdobywał chleb i przynosił rodzicom i młodszemu bratu Jankowi, który urodził się w czasie wojny [I WŚ] w Szwajcarii pod opieką Czerwonego Krzyża. Jako kilkunastolatek zaopatrywał rodzinę w żywność, wspomagał zarobionymi w fabryce pieniędzmi.

W wieku 20 lat, we wrześniu 1931 r., ożenił się z krawcową i tkaczką Heleną Kabzińską spod wiejskiej wsi Ochraniew, przysiółka Janiszewic. Mieszkał z nią i bratem Janem u rodziców w jednej izbie, będącej jednocześnie warsztatem szewskim, wynajętej na poddaszu domu przy ulicy Szadkowskiej. Tam się urodziłam 6 grudnia 1932 r. i byłam pod opieką naprawiającego buty klientów dziadka Jana, kiedy babcia Bronisława szła do prania w zamożnych domach, a rodzice i wuj Janek do pracy w fabryce. Ojciec nosił mnie na rękach do kościoła i na religijne uroczystości w mieście, woził na ramie roweru do lasu i nad rzekę Wartę pod Sieradzem oddalonym od Zduńskiej Woli o ok. 18 km. W rywalizacji synowej z teściową stawał po stronie żony.

W 1936 r. rodzice wynajęli u Niemców Szelerów pokój z kuchnią na piętrze domu przy ulicy Północnej 12. Tam się urodziła 6 lutego 1937 r. moja siostra Helena Lucyna [...]. Ojciec opiekował się dziećmi, karmił nas, kąpał, gotował, sprzątał mieszkanie, kiedy matka szła do fabryki na jedną, a on na drugą zmianę. Rodzice chodzili z nami na spacery, na imprezy w parku miejskim, spotkania, urodziny i do przyjaciół.

Wybuch II wojny światowej, przerażające bombardowanie Zduńskiej Woli w niedzielę 3 września 1939 r. i paniczna ucieczka na wschód w kierunku Łodzi spowodowały afekcję moich nerwów słuchowych i ogłuchnięcie. Jednocześnie rozpoczął się trwający do dziś proces barwnikowego zwyrodnienia siatkówki, zawężanie się pola widzenia i praktyczne oślepnięcie przy zachowaniu resztek wzroku. Jako kalekie, "mniej wartościowe" dziecko, mogłam zostać eksterminowana przez Niemców (hitlerowców), ale rodzice mnie przed tym uchronili. Wpoili mi głęboką wiarę, że Pan Bóg i Anioł Stróż czuwają nade mną i nic złego mi się nie stanie. Wymagali, abym była lepsza od rówieśników, bym słuchała, choć nie słyszę. Nauczyłam się intuicyjnie odczytywać mowę ruchu warg mówiącego i zachowywać się roztropnie w trudnych sytuacjach.

Ojciec wywieziony na przymusowe roboty wrócił z nich wkrótce, bo niemiecki lekarz uznał, że ma "feler w korpusie". Ryzykując życiem, [ojciec] przynosił nocami, po godzinie policyjnej, żywność ze wsi, abyśmy nie głodowały tak jak on w ochronce. Pewnej zimowej nocy czołgał się na brzuchu przez zamarzniętą Wartę ciągnąc ze sobą na sznurku worek z żywnością, bo kruchy lód mógł się pod nim załamać. Obronił mnie przed dokuczającymi mi niemieckimi dziećmi ubranymi w mundurki Hitler-Jugend.

Rodzice wychowywali nas w miłości do ojczyzny-polszczyzny. Matka czytała głośno wieczorami przy lampie naftowej lub karbidówce polskie książki, ojciec uczył mnie tego co sam umiał, szczególnie rachunków.

[...]

W styczniu 1947 r. ojciec zawiózł mnie do Jeleniej Góry na naukę w Liceum Pedagogicznym i oddał pod opiekę wychowawczyni internatu. Był wtedy ciężko chory na wrzody żołądka, jego życie było zagrożone. Doktor Komedziński operował go w szpitalu w Lubaniu, usunął 2/3 żołądka tylko ze znieczuleniem, bo [ojciec] miał za słabe serce, aby zastosować narkozę. Na matkę spadł cały ciężar troski o męża, o dom i troje dzieci - dziesięcioletnią Helenę Lucynę, urodzonego w maju 1945 r. Jana i urodzoną 21 marca 1947 r. Zofię Stefanię. [...]

Na szczęście ojciec przeżył, wrócił do pracy, w której odnosił sukcesy, i przez 28 lat wspomagał rodzinę, łagodził konflikty i animozje, choć był coraz słabszy i ślepnący.

[...]

 Na weselu wnuczki [Ireny] mój ojciec był już bardzo słaby, schorowany, od kilku lat na rencie po zawale serca. Umarł 14 marca 1975 r.

[...]

36 lat po śmierci mojego ojca Bronisława Słowińskiego jest on w mojej pamięci jak gwiaździsty diament z wiersza Norwida i światełko z przesłania córki Ireny "idące przez mroki świata" i wskazujące drogę moim wnuczętom i prawnuczętom."



Norwid "W pamiętniku" (fragm.)

XV.
Coraz to z ciebie, jako z drzazgi smolnéj,
Wokoło lecą szmaty zapalone;
Gorejąc, nie wiesz, czy stawasz się wolny,
Czy to, co twoje, ma być zatracone.


XVI.
Czy popiół tylko zostanie i zamęt,
Co idzie w przepaść z burzą? Czy zostanie
Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament,
Wiekuistego zwycięstwa zaranie?...